Godzina 3, pobudka, pakowanie, lodówka z serem podpięta do gniazda elektrycznego w samochodzie. Czas start. Szybka droga w Holandii, podobnie IV Rzesza i jesteśmy w Świecku. O dziwo nie mamy problemów z oddaniem auta. Dalszą podróż mamy kontynuować dzięki Polskim Kolejom Państwowym. W międzyczasie zanim dokonaliśmy wszelkich formalności nasi towarzysze podróży musieli zadbać o bagaże w tym lodówkę z serem i bilety na dalszą podróż. Zadbali, udali się do najbliższego sklepu po piwko, albo 20. Niemniej jednak zanim poszli zadbali o bagaż. Dworzec kolejowy w Świecku to jak dworzec w Lewkach pod Bielskiem, tylko z rogatkami. W środku tego budynku usadowiony był pracownik PKP. Słusznej wagi - ja i Fiodor w jednym. Koszulka żonobijka. Takiego spracowanego kolejarza zapytaliśmy, czy możemy w ten upał lodóweczkę podłączyć. Nie krył oburzenia, że chcemy wymóc na nim okradanie z energii elektrycznej. Niemniej jednak dał się ugadać i użyczył prądu. W tym czasie na spokojnie można było piwko wypić.
W międzyczasie dowiedzieliśmy się, że tego dnia koleje IV Rzeszy zamknęły przejście na kilka godzin i przyjdzie nam jechać do Rzepnina samochodową komunikacją zastępczą. Fenomenalnie. Byliśmy w centralnym punkcie tyłka i mieliśmy okazję pogłębić poszukiwania. Czekając na autobus przypałętał się do naszej grupy kibic Unionu Berlin. Słowo do słowa nie zauważyliśmy kiedy zapakowaliśmy się do autobusu i jechaliśmy do Rzepnina. Opowiedział historię swojego kibicowania Unionowi z Berlina.
W Rzepninie wysiadamy, a tam cywilizacja! Perony, pociągi. Czas obrać azymut na dom, Białystok czeka. I wypytujemy gdzie tu bilet, gdzie pociąg itp. Szukamy pociągu, chodzimy po peronach jak gromada przesiedleńców, a tu podchodzi do nas dwóch śniadych panów. Jak się okazuje nie wiedzą gdzie są, przyjechali do pracy w Warszawie i nie wiedzą jak się tam dostać. Byli z Nepalu. Któryś żartowniś wpadł na wspaniałomyślny pomysł, że będą naszymi szerpami i potaszczą walizy, w tym lodówkę z serem. Ich jednak podstawowym pytaniem po dowiedzeniu się gdzie są było to, czy mamy “something to drink”, a i owszem mieliśmy, mając kubki jednorazowe półlitrowe słusznie nalaliśmy im po połowie tychże kubków rozweselacza o rudej barwie. Wypili o dziwo obaj, a w kolejnych słowach zapytali o wodę. Dostali i przekazaliśmy im info, aby pakowali się do tego samego pociągu bo i my jedziemy w kierunku stolicy.
Wsiedliśmy, u konduktora wszystko jasne, choć za wcześnie wsiedliśmy i mieliśmy być cicho i nie robić barłogu. Ale pociąg z klimą, więc lodówka podłączona i chuj tam z miejscówkami. Zaczynało się klawo. To jednak nie był koniec przygód. Jak tylko pociąg ruszył diabli wzięli klimatyzację i zasilanie w wagonie. Na podwórku skwar, w przedziale samców po nocy podróży zapanował zapach … wiecie jaki. Dosiadł się do nas również pasażer, który miał miejscówkę zamiast lodówki :). Po dłuższej chwili okazało się, że to kibic Lecha, jedzie do Poznania. Że on szanuje wszystkie kluby piłki w Polsce oprócz jednego - tego z Warszawy. Rozmowa się kleiła, czas płynął i mieliśmy w końcu Poznań. Kibic Lecha wysiadł, klimatyzacja jak umarła tak umarła, ale do przedziału z zagęszczoną atmosferą wsiadł osobnik postury pipci w rurkach. Oczywiście stoliczny. On tu musiał usiąść, bo on tu bilet kupiłem itp. Na nic prośby były, w końcu, aby uniknąć sytuacji aby typcio nie otrzymał otrzeźwiacza uznaliśmy, że zajebistym miejscem jest przedział dla rowerów wagon obok. Po pierwsze jest tam klima, po drugie można podłączyć lodówkę. Ze zwinnością sprytnych kotów przemieściliśmy się do przedziału rowerowego. To niby jakaś strefa ciszy była, ale nam to nie przeszkadzało, my sobie rozmawialiśmy powoli czyszcząc zapasy płynno-stałe i jadąc do stolicy. W międzyczasie konduktorka przekazała nam informację, że niby pociąg z Warszawy jest do Białegostoku, możemy jechać, ale może to nas dodatkowo oprócz biletu po 150 od głowy kosztować i lepiej poszukać jeszcze innego środku transportu. W spokoju jednak mieliśmy to na tamten moment w dupie.
W międzyczasie część z nas zadomowiła się w Warsie. Do tego stopnia, że kelner, który nas obsługiwał obiecał, że po służbie do nas zajrzy - do rowerowego. Nie było jednak okazji i wylądowaliśmy na Zachodniej. Tłum w choooj. Ale czasy wykuwają charaktery i twardą grupą pomaszerowaliśmy szukać podwody. Była. Flixbus, ale 2 godziny szukania. W bakach pusto i gdzie Żabka? Znalazła się, zaopatrzenie się znalazło i można było czekać. Ileż tam ludzi jechało na Ukrainę i Koledzy słusznie zauważyli, że ładnych dziewczyn też, w sumie to były praktycznie same kobiety. Czekając na autobus, który się spóźnił wyzerowany został kolejny flakon. Mimo wszystko fason był cały czas. Kierowca autobusu stwierdził szorstko przed boardingiem, żeśmy pod wpływem i jak nabroimy to sprzątamy ;) Nic takiego nie miało miejsca, bo niby dlaczego? Pospani ze zmęczenia i przygód w mgnieniu oka dojechaliśmy do Białegostoku. Wypakowaliśmy się i razem głośno za krzyknęliśmy skąd my jesteśmy chłopcy, piąteczki przybite i rozjechaliśmy się do domów! Podróż dobiegła końca.
Teraz ekipa jedzie do Kopenhagi. Hej!
PS
W poniższych linkach macie dwa pierwsze odcinki naszej opowieści:
Podróż za jeden uśmiech cz. 1 - kliknij aby przeczytać
Podróż za jeden uśmiech cz. 2 - kliknij aby przeczytać
1:1
-:-