Złe dobrego początki
Wstęp do naszej bajki był fatalny, gorszy nie mógł. Gdy opuścił nas Czarek Kulesza, klub zaczął się staczać w dół. Na szczęście trafił się Wojciech Pertkiewicz. Na szczęście zwabił on do Białegostoku Łukasza Masłowskiego. I na nieszczęście obaj zatrudnili trenera Macieja Stolarczyka, który wraz drużyną pojechał prosto w dół tabeli, co prowadziło do spadku z Ekstraklasy.
Minęło tylko kilkanaście tygodni, gdy kibice zaczęli się domagać zmiany trenera. W parę miesięcy później ich prośby zostały wysłuchane. Trenerem został Adrian Siemieniec i wtedy z miejsca sytuacja ruszyła do przodu.
I wtedy, trzeba było tylko roku, gdy Jagiellonia zdobyła tytuł Mistrza Polski, a klub pozbył się długów i innych zaległości.
Niczym Trzej Królowie – Kacper Melchior i Baltazar, wyżej wymieniona trójka okazała się zbawicielami i autorami cudu nad rzeką Białą, z udziałem oczywiście zawodników zespołu, bez których te wszystkie działania byłyby bezprzedmiotowe.
Od tej pory Wojciech Pertkiewicz może mieć u nas przydomek SZAMAN, ponieważ dzięki jego czarom (czytaj: umiejętności) Jagiellonia finansowo wyszła na prostą. Drugi, Łukasz Masłowski, może mieć przydomek MIDAS, gdyż każdy jego transfer zamieniał się w złoto (przynajmniej dotychczas). Natomiast trzeci (ale nie ostatni), Adrian Siemieniec, to HETMAN, dowodzący drużyną i tchnący w nią bojowego ducha.
Po rozpoczęciu nowego sezonu Żółto-Czerwonych 2024/25, wszystkim zaczęło się wydawać, że „klątwa Probierza” straciła na aktualności. Bo to nie kto inny, lecz obecny selekcjoner piłkarskiej kadry Polski, a niegdysiejszy szkoleniowiec Jagi, „trener stulecia”, Michał Probierz, powiedział w 2015, że „puchary dla naszych zespołów są pocałunkiem śmierci”.
Zaprzeczać tej pesymistycznej opinii zdawały się trzy zwycięskie mecze Jagiellonii w ekstraklasie i pierwsze miejsce w tabeli mimo rozegrania jednego meczu mniej, oraz dwa zwycięstwa nad reprezentantami Poniewieża w eliminacji do Ligi Mistrzów, budujące płonną nadzieję na sensacyjną przyszłość.
Rzeczywistość jednak niestety okazała się nierychliwa ale sprawiedliwa i w dwumeczu z norweskim Bodo Glimt pokazała naszemu wspaniałemu zespołowi miejsce w szeregu, a nie jest ono bynajmniej konkurencyjne w tej stawce. Nie dla psa kiełbasa.
Od dłuższego już czasu piętą achillesową Jagiellonii jest obrona. Szanse na przynajmniej remis Jagiellonii z Bodo zaprzepaścił samobój Diegueza, a w rewanżu klub z Norwegii z premedytacją wykorzystał zaobserwowane miękkie podbrzusze Jagi i wykończył naszych koncertowo. Nie zdominowali Jagiellonii, tylko rozmontowali jej obronę.
Mało tego. Jagiellonia nie uczy się na swoich błędach. Ale przeciwnicy, jak najbardziej tak. Lekcję wzorowo odrobiła Craxa. Obserwując nieporadność tyłów Jagi, doszli do słusznego wniosku, że najlepiej zrobią im szybkie kontry, za którymi Żółto-Czerwoni z reguły nie nadążają. Oraz robienie maksymalnego zamieszania pod bramką gospodarzy, którzy w tym momencie totalnie głupieją i nie wiedzą co robić. I to się Craxie opłaciło.
Co zostanie z naszego podziwianego przez całą (i tylko) Polskę pięknego stylu gry, jeśli każdy będzie mógł sobie ładować w naszą bramkę dowolną ilość goli, jak psu w dupę? Brakuje takiego walczaka, jakim był kiedyś Michał Pazdan za swoich najlepszych czasów, który wymiatał każdego przeciwnika i wybijał mu z głowy pomysł na atak bramki.
Piszę to po ponurej sobocie, pełen przerażenia, gdy Craxa załadowała nas lekko 4:2. Piszę to przed czarnym czwartkiem, który czeka nas na spotkaniu z Ajaxem Amsterdam. Brrr, bo po Craxie, spodziewam się tylko czarnego czwartku.
Po majowej modlitwie „Słuchaj Jezu, jak cię błaga lud, z Jagiellonii Mistrza Polski zrób”, i po ostatnich wyczynach naszego zespołu, teraz trzeba pomodlić się tylko prosto: „Jezu, zlituj się nad nami!”. Amen. Aby przeżyć czwartek, bo obronę mamy do dupy.
Dreptak
P.S. W sobotę zlała nas Craxa, w czwartek dostaliśmy od Ajaxa. W niedzielę Giexa, w czwartek powtórka u draxa. Co to będzie, co to będzie!?
1:1
-:-