Czop | 1 Lutego 2015 g. 11:14
Tak jak należy podziwiać i uszanować niesamowity dorobek drużyny na koniec rundy jesiennej, co niniejszym czynię chyląc kapelusza, tak również można się denerwować z powodu wpadek, których wcale nie musiało być. W sumie bowiem rundę jesienną można ocenić jako fajną i fatalną zarazem.
Chociaż na zakończenie rundy jesiennej (tej regulaminowej) Jagiellonia niespodziewanie zajęła wysokie trzecie miejsce, tracąc do liderującej Legii zaledwie trzy punkty a dwa do zajmującego drugą pozycję Śląska, i ma siedem punktów przewagi nad dziewiątym Piastem, ja, zamiast skakać do góry z radości, siedzę w fotelu po meczu z Ruchem i zgrzytam zębami, bo mnie cholera bierze i chce mi się skakać, ale nie do góry, tylko przeciwnie, w dół, lotem nurkowym. Gdyby nie to, że siedzę w piwnicy, niektórzy nawet by się ucieszyli z efektu takiego skoku.
Irytuje mnie lekkomyślność tych naszych wspaniałych zawodników. No bo jak można zmarnować tak znakomity dorobek, jakim jest siedem meczów z rzędu bez porażki (w tym 6 wygranych i 1 remis, z bilansem bramek 17:2), jak można nie wykorzystać okazji do tego, aby przegonić Legię i zdobyć tytuł mistrza jesieni, jak można zmarnować zdobytą z takim trudem zdobycz punktową. Wystarczyłby tylko remis i wygrana (z Bełchatowem i z Ruchem, albo odwrotnie). Obydwaj rywale byli przecież do pokonania! A tu – z Bełchatowem wtopa u siebie 0:1, z Ruchem – klęska 2:5. Dramat.
Od sukcesu o mysi włos
Poza zdobyciem Pucharu Polski w sezonie 2009/2010, Jagiellonia kilka razy ocierała się o szczyty, i nie potrafiła się na nie wspiąć, choć dzielił ją od nich włos, i to tak cienki, jak u myszy na cipce. W sezonie 2010/2011 już po 2. kolejce Jagiellonia znalazła się na DRUGIM miejscu, po 5. kolejce na PIERWSZYM, i utrzymała je aż do 16. kolejki włącznie (!), zdobywając (nieoficjalny co prawda) tytuł Lidera Jesieni (o czym wcześniej mógł co najwyżej pomarzyć jedynie jakiś niepoprawny kibic-fantasta), po 17. kolejce spadła na pozycję DRUGĄ, którą utrzymała do kolejki 26., aby w 27. zjechać na miejsce TRZECIE, w 28. chwilowo wróciła na DRUGIE, ale już w kolejkach 29. i 30. wylądowała ostatecznie na miejscu CZWARTYM.
Jagiellonii zabrakło wówczas tylko jednego durnego gola, strzelonego wiosną najlepiej Śląskowi albo Legii (bo u siebie), a miałaby na zakończenie rozgrywek wicelidera ekstraklasy. Zabrakło jednego nędznego zwycięstwa (i nie musiało ono być zamiast porażki, wystarczyłoby zamiast remisu). Tylko dwa przegłupie punkciki więcej, i Jagiellonia byłaby druga w tabeli. A tak, przegrała drugie i trzecie miejsce ze Śląskiem i Legią jednym zaledwie punktem, z dorobkiem 48 przeciwko ich 49.
Podobnie było chociażby w sezonie 2013/2014, gdy minimalny poślizg zadecydował że Jaga nie załapała się do grupy A, oraz nie awansowała do finału Pucharu Polski, choć tu w obydwu przypadkach, oprócz oczywiście nieudolności niektórych naszych wykonawców, swoją rolę odegrała też czarna mafia.
A wszystko te czarne… korki
Uważam, że do trzech ostatnio przepieprzonych meczów piłkarze Jagiellonii nie przyłożyli się w takim stopniu, w jakim powinniśmy się tego po nich spodziewać.
W pucharowym spotkaniu z Lechem można było odnieść wrażenie, że wynik 2:1 na korzyść poznaniaków całkowicie satysfakcjonuje Jagę, bo pozwala jej na szybki powrót do domu. Niestety, samobój Arajuri na 2:2 całkowicie pomieszał chłopakom szyki, ponieważ przez to musieli jeszcze zostać na dogrywce.
Zwycięstwo Bełchatowa można przypisać nie tylko Porębskiemu, lecz wszystkim pozostałym zawodnikom Jagiellonii, którzy nie potrafili przebić się przez ścianę ustawioną przez jedenastu murarzy GKS. Od Bełchatowa trzeba się uczyć, jak cały zespół powinien grać w defensywie, i jak wygląda prawdziwy autobus ustawiony przed swoją bramką.
Zaś na żenującą porażkę z Ruchem zapracowali opierdalaniem się wszyscy (gdyby Piątkowski i Tuszyński nie zmarnowali dobrych okazji na początku spotkania, w dwudziestej minucie powinni prowadzić już co najmniej 3:0), przy czym osoby bardziej dociekliwe mogą się zastanawiać, co za przypadek zrządził, że w ubiegłym sezonie, gdy Jagiellonia potrzebowała punktów aby dostać się do grupy A (i tak się jej to nie udało), Ruch był uprzejmy przegrać z nią aż 0:6, a teraz, gdy Ruch znajduje się na samym dnie i jest w głębokiej dupie, Jagiellonia rewanżuje mu się tym samym. Czy to przypadek, że co chwila któryś z naszych wywijał orła na murawie? Kto im dobierał te cholerne korki do butów?
Zgrana paczka
Tak się jakoś dziwnie złożyło, że wszyscy zawodnicy z podstawowego składu poczynili większe lub mniejsze postępy w porównaniu z ubiegłym sezonem, natomiast wszyscy zmiennicy (może tylko z wyjątkiem Romanczuka) albo tkwią w stagnacji, albo się nawet uwstecznili. Również dotyczy to młodzieży (nawiasem mówiąc, gdzie się podziewają te wszystkie jagiellońskie talenty, które na wszelkich poziomach przedseniorskich tłuką konkurentów w Polsce i za granicą, a potem znikają z horyzontu?).
Brak ławki rezerwowych sprawia, iż Jagiellonia jest drużyną jednego garnituru. Jedenastu konkretnych, tych a nie innych zawodników stwarza dobrze się rozumiejący i doskonale zgrany mechanizm, a gdy wypadnie z niego choćby jedno ogniwo czy dwa, cały system rozpieprza się w drobny mak.
Na bramce Drągowski, Baran, Słowik – tu obsada jest solidna. W obronie Pazdan nie wyrabia się bez profesora Madery, profesor Madera nie daje rady ogarnąć tego wszystkiego bez Pazdana, ale gdy obaj grają razem, potrafią jeszcze pomóc bocznym obrońcom, gdzie bardzo dobrze zaaklimatyzował się Wasiluk, a z drugiej strony coraz lepiej idzie Modelskiemu, choć w jego przypadku progres jest najwolniejszy. Ale jest. Grzyb niewiele może zdziałać bez Gajosa, i odwrotnie. Do nich dopasowuje się Romanczuk, który wypracowuje sobie coraz większą rolę w wyjściowym składzie. Tuszyński nie wybija się według mnie na poziomie ekstraklasowym, ale i on ma swoich zwolenników, i jako tako wpasował się w zespół. Dzalamidze jest chimeryczny, raz współgra z drużyną, a innym razem wyłazi z niego egoista, nigdy nie wiadomo, czy zrobi więcej szkody, czy pożytku. No i na koniec Piątkowski. W poprzednim sezonie denerwował, był wolny jak TIR na rondzie, a w tym przeszedł metamorfozę, lepiej się ustawia, jest czujniejszy, stał się o wiele dojrzalszym zawodnikiem, marnuje mniej stuprocentowych sytuacji. Ostatnio jednak opuściło go szczęście, albo przechodzi jakiś kryzys.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o ekstraklasowy skład Jagiellonii Białystok. Cała ta paczka, ze swoimi wadami i zaletami, potrafiła się w jakiś sposób dopasować i zintegrować, wzajemnie się uzupełniając, co dało w efekcie piękną serię bez porażki. Natomiast wszyscy pozostali są o klasę, dwie czy nawet trzy gorsi od wyżej wymienionych. Nic więc dziwnego, że jeśli kogoś z podstawowego zespołu brakuje, Jaga dostaje w dupę, i to ostro. Na początku rundy wypadł tylko Madera, i jak było, wszyscy pamiętamy. Niedawno wyskoczył Pazdan, a teraz na chwilę Gajos, i widzimy, co się stało.
Bryndza na ławce
Żaden z „ławników” nie dał wartościowej zmiany. Utrzymywanie na boisku Barana (Martina) to proszenie się o stratę bramki, tak samo jak kiedyś utrzymywanie Ukaha czy Tosika. Jedynemu klubowi, który go docenił, który go nie oszukuje w wynagradzaniu i płaci mu na czas (przynajmniej takie były informacje niezbyt odległe w czasie), odwdzięcza się w sposób wręcz dywersyjny i skandaliczny. Z kolei Frankowski (Przemysław) zupełnie nie wpisuje się we wspaniałą tradycję pięknego białostockiego nazwiska Frankowski (Tomasz), i jeśli nie zechce występować pod pseudonimem, to przynajmniej niech zdejmie z siebie koszulkę z numerem 21, bo to jest już naprawdę jakaś parodia i duże przegięcie. Następny, Pawłowski, to cień samego siebie. Nie wiadomo co się z nim stało, a tak dobrze się zapowiadał. Również tacy koledzy jak Waszkiewicz, Porębski, Tymiński czy Jasiński – ewidentnie nie dorośli do wymogów ekstraklasowych. Pozostali, tutaj nie wymienieni – takoż.
Nie bez winy za ostatnie niepowodzenia jest też trener Probierz, który popełnił błąd polegający na tym, że zaczął sobie wobec mediów, kibiców i zarządu klubu stwarzać alibi na okres gorszych wyników („Prognozowanie, że walczymy o mistrzostwo jest zdecydowanie nad wyrost.” „My chcemy jak najlepiej grać, ale wynik jest ponad stan i nie ma co tego ukrywać.” „Nie można mówić, że my jesteśmy kandydatem do zdobycia mistrzostwa Polski.” „Naszym celem niezmiennie pozostaje utrzymanie oraz budowa mocnego zespołu, to jest dla nas najważniejsze.”). Efektem ubocznym tego rodzaju oświadczeń stało się rozładowanie ciśnienia nagromadzonego w psychice zawodników, co automatycznie spowodowało zwolnienie obrotów. Nie czując presji, przestali walczyć o wynik za wszelką cenę. Przestali gryźć trawę.
Dalszy rozwój wypadków zależy od tego, czy na meczach będzie się pojawiać jedenastka Jagiellonii w podstawowym składzie, czy też łatanina. W pierwszym przypadku możemy się nastawiać na zwycięstwo z kimkolwiek, a w drugim – na wtopę z kimkolwiek, co jest bardziej prawdopodobne ze względu na brak Pazdana. Niebawem też nastąpi przerwa zimowa. Ktoś przyjdzie, ktoś odejdzie. Kto? Jak to się przełoży na kondycję Jagiellonii? Zobaczymy.
Czop
(Foto w aktywnym newsie: Mariusz Piotrowski)