Tydzień temu odpadliśmy z rozgrywek o Puchar Polski, przegrywając w Katowicach z tamtejszym GKS-em 1:3, a w niedzielę „Jaga” koncertowo sp…ła okazję na poprawienie humorów swoich kibiców, przegrywając w Niecieczy ze „Słoniastymi” 1:2.
Nawet wcześniejsze, zremisowane czy „przepchnięte kolanem” mecze w lidze czy Lidze Konferencji sygnalizowały, że źle się dzieje w „państwie białostockim”, a potwierdzenie tej tezy przyszło we wspomnianych spotkaniach. Promyk nadziei wlała w nasze krwawiące serca dopiero czwartkowa potyczka z Rayo Vallecano. Oczywiście przegrana, ale po walce, której nikt w Białymstoku wstydzić się nie musiał.
I w takich oto mieszanych nastrojach, w najbliższą niedzielę 14 grudnia, piłkarze Jagiellonii i ich wierni kibice udadzą się do Lublina, zwanego „kozim grodem”, czyli „Pacanowem” ;-), aby o godzinie 17:30 przystąpić do kolejnego etapu ligowych zmagań. A tak po prawdzie – rozegrać zaległy mecz III kolejki Ekstraklasy.
Oczywiście sytuacja obu zespołów w tabeli na koniec rundy jesiennej jest zgoła odmienna. „Jaga” zajmuje 4. miejsce (28 pkt), tracąc dwa punkty do liderującej Wisły „Orlęta” Płock, a Motor również jest czwarty… tyle że od końca (20 pkt). Gwoli kronikarskiej ścisłości należy zaznaczyć, iż my mamy dwa zaległe spotkania, a Motor jedno – i jest nim właśnie niedzielny mecz z „Jagą”.
Gospodarze w tym sezonie nie mogą się zdecydować, czy wprawiać swoich fanów w euforię – jak po wygranych meczach z Widzewem 3:0, z Lechią 5:3 (dom) czy 3:2 z Radomiakiem (wyjazd) – czy wpędzać ich w depresję, jak po domowym 2:5 z „GieKSą”. O ostatnim wyjazdowym „dokonaniu” nawet nie wspomnę – 0:1 z Arką „Dynią”. Choć, jak już wyżej zaznaczyłem, my akurat też w tej materii specjalnie nie mamy się czym chwalić…
Mało jest tak naprawdę logicznych przesłanek przemawiających za tym, że Jagiellonia w Lublinie odniesie sukces. Jedną z nich może być jednak statystyka spotkań z zespołem z „Pacanowa”. Historia wzajemnych potyczek Jagiellonii z Motorem nie jest bogata – obejmuje zaledwie 18 meczów, z czego cztery rozegrano na najwyższym szczeblu ligowym. Niedzielny gospodarz zanotował w nich 7 zwycięstw, padło 5 remisów, a 6 razy lepsza była Jagiellonia. Ogólny bilans przemawia więc nieznacznie za lublinianami.
Jeśli jednak wziąć pod uwagę jedynie mecze w „ekstraszkapie” (kiedyś I lidze), to tutaj zdecydowanie lepsza jest „Jaga”, która dwa razy zremisowała (1:1) i dwukrotnie pokonała Motor. Chodzi o oba spotkania z poprzedniego sezonu. We wrześniu – nomen omen (!) – w przełożonym meczu w Lublinie „Żółto-Czerwoni” wygrali 2:0 po bramkach Romanczuka i Hansena, a w lutym poprawili na swoim stadionie zwycięstwem 3:0 po dwóch trafieniach Jarka Kubickiego i golu Darko Churlinova.
Wspomnieć jednak należy, iż oba wyniki były lekko „ponad stan”. W Lublinie Motor grał niesłychanie pechowo i momentami nawet przeważał, ale wtedy sprawy w swoje ręce wzięły nasze indywidualności. W Białymstoku z kolei już w pierwszej połowie „asa kier” wyłapał pomocnik Sergi Samper (faul na Oskarze Pietuszewskim) i z góry można było zakładać, jak te zawody się skończą. Nie miałbym nic przeciwko temu, aby w niedzielę zadziałała zasada „do trzech razy sztuka” i passa Jagiellonii w spotkaniach z „rycerzami z Pacanowa” została przedłużona do trzech zwycięstw.
Gdybym był piłkarzem „Jagi”, wskazałbym kilku zawodników w zespole gospodarzy, których należałoby się obawiać. Pierwszym jest oczywiście napastnik Karol Czubak (9 goli i 2 asysty), który po nieudanej przygodzie z belgijskimi boiskami wrócił na ojczyzny łono i ładuje bramki aż miło. Szczególnie upodobał sobie pojedynki powietrzne, a akurat o naszych obrońcach nie można powiedzieć, że jest to ich najmocniejsza strona.
Inny „wjazd z futryną” do ligi zaliczył portugalski skrzydłowy o swojsko brzmiącym przydomku Ronaldo (3 bramki i 2 asysty), choć ostatnio nieco spuścił z tonu. Szybkościowcem na skrzydle jest także Mbaye Ndiaye, który – jeśli ma dzień – potrafi wkręcać rywali w murawę niczym śrubokręt. Na szczęście ostatnio zdarza mu się to coraz rzadziej.
Mnie osobiście bardzo podoba się także Michał Król, który podczas poprzedniej potyczki w „Pacanowie” napsuł nam sporo krwi. Poniżej pewnego poziomu nie schodzą też ofensywny pomocnik i jednocześnie kapitan Motoru Bartosz Wolski oraz obrońca Filip Luberecki.
Jeszcze kilka miesięcy temu za wielki talent uchodził młody obrońca Bright Ede, wyrwany z Zagłębia Lubin. Tak wielki, że kolejka chętnych na jego usługi kończyła się gdzieś w okolicach londyńskiej dzielnicy Chelsea… i w zasadzie tam się zaczynała. Gwoli wyjaśnienia – balonik pękł i z „wielkości” zawodnika pozostał jedynie jego wzrost.
Skoro przeszliśmy płynnie od solidnych punktów gospodarzy do tych – nazwijmy to – mniej solidnych, nie wypada pominąć bramkarzy. Pierwszym golkiperem Motoru jest Chorwat Ivan Brkić, który potrafi odstawić taką „manianę”, że klękajcie narody. Nie w każdym meczu, ale jeśli się o to odpowiednio „zadba”… Do dziś mam przed oczami to, co wyprawiał podczas naszej ostatniej wizyty w Lublinie! Zastępujący go Gasper Tratnik tak naprawdę go… nie zastępuje. Zagrał w zaledwie dwóch spotkaniach, w których wpuścił cztery gole. I to – nie ma co ukrywać – jest szansa dla „Żółto-Czerwonych” na wywiezienie z Lublina korzystnego rezultatu.
Oczywiście nie jedyna, bo przecież Jagiellonia nie zapomniała, jak się kopie piłkę. Jeśli zagramy choć na 50% poziomu z czwartkowego meczu z Rayo, o końcowy wynik możemy być spokojni.
Panowie – wygrajcie w tym „Pacanowie” i sprawcie prezent świąteczny swoim kibicom. A najlepiej poprawcie to jeszcze w czwartek w Holandii w ramach podarunku noworocznego.
Do boju, Jagiellonio!
1:2
-:-