W sumie niemal gremialnie kibice Jagiellonii uznali, iż w meczu z tym egzotycznym piłkarsko przeciwnikiem możemy sobie z góry dopisać 3 punkty. Zwłaszcza po epickim boju stoczonym dwa tygodnie wcześniej w Strasbourgu. Przecież nie po to nasi piłkarze harowali we Francji jak przysłowiowe woły, aby zdobyty tam punkt roztrwonić na boisku przeciwnika z Macedonii. Północnej zresztą. Ba, gdyby to było choć jego własne boisko w Tetowie! Ale co to, to nie! Ze względów infrastrukturalnych zespół Škendiji musiał podejmować „Jagę” na stadionie narodowym w stolicy swego kraju, czyli w Skopje.
Względy – nazwijmy to kulturowo-etniczne – zadecydowały, iż oprócz garstki zatwardziałych sympatyków i nie całkiem już takiej garstki kibiców z Białegostoku (około 225 osób – SZACUN!!!) obiekt w Skopje świecił pustkami. Smutnie to wyglądało. Niestety, podobnie jak gra Jagiellonii w czwartkowy wieczór. Ale nie uprzedzajmy faktów...
Sztab szkoleniowy „Jagi” nie zlekceważył przeciwnika i na murawę wybiegła niemal galowa jedenastka, pozbawiona jedynie swojego „Króla” w osobie Jesúsa Imaza i Alexa Pozo. Zastąpili ich odpowiednio Dawid Drachal i Luka Prip. Oczywiście, ze względów proceduralnych w naszym zespole nie mogli zagrać Kamil Jóźwiak i Andy Pelmard, którzy nie zostali zgłoszeni do tych rozgrywek.
Początkowo nic nie zwiastowało mających nas czekać kłopotów. Jagiellonia po swojemu długo utrzymywała się przy piłce, wymieniając dziesiątki podań. Tyle tylko, że nic z tego nie wynikało, a w kolejnych akcjach nawet nie przybliżaliśmy się do pola karnego gospodarzy. Ci natomiast uznali, że „nie taki diabeł straszny, jak go malują” i zaczęli coraz śmielej kąsać jagiellońską obronę. Szczególnie chętnie czynił to Senegalczyk Tamba. My tymczasem dalej graliśmy wolno i bez pomysłu.
Nie będę tu opisywał kolejnych akcji z tego meczu, bo tak po prawdzie tekst ten zająłby ze cztery linijki. Bo ile razy można napisać, że Flach podał do Tarasa, Taras podał do Drachala, a Drachal piłkę stracił (nazwiska piłkarzy Jagiellonii można w ten szablon wpisać dowolnie). To, co na początku wydawało się „rozpoznaniem walką”, okazało się brakiem jakiegokolwiek pomysłu na to spotkanie. Nie dało się patrzeć na poczynania „Żółto-Czerwonych”!
Daleki jestem od wytykania sztabowi trenerskiemu Jagi błędów w wyjściowym składzie. Bo nawet jeśli takowe się pojawiły (osobiście uważam np. posadzenie Imaza na ławce za w pełni uzasadnione), to potencjał jakościowy zawodników Jagiellonii, którzy pojawili się na murawie w Skopje, powinien pozwolić nam rozstrzygnąć to spotkanie na swoją korzyść – łatwo i przyjemnie.
Nawet szok w postaci bramki zdobytej w 49. minucie przez Lindona Latifiego nie podziałał na Jagiellonię mobilizująco. Dalej oglądaliśmy znany z pierwszej połowy schemat „ty do mnie, ja do ciebie”. Z tej pętli niemocy wyrwała nas dopiero potrójna zmiana, kiedy to Pripa, Flacha i najgorszego na boisku Dawida Drachala (jeden z głównych winowajców straty bramki, ale nie tylko tego) zastąpili Imaz, Pozo i Lozano.
Trzech Hiszpanów wyraźnie rozruszało poczynania jagiellońskiego ataku. Nie oznacza to jednak, że na bramkę Škendiji sunął atak za atakiem. Po prostu Jagiellończycy ruszali się trochę szybciej i szybciej wymieniali podania. Tyle że dalej nic z tego nie wynikało. Jeśli nie liczyć przedziwnej żółtej kartki dla Imaza za próbę wymuszenia karnego, po której „Król” musiał opuścić boisko – było to jego drugie „żółtko” tego wieczora.
Problem w tym, że wcześniej Jesús zaliczył soczystego kopa w łydkę, a jego winą było jedynie to, że zbyt długo po nim utrzymał się na nogach. Była 96. minuta meczu i w tej chwili zgasły chyba nawet te najwątlej tlące się iskierki nadziei w jagiellońskich sercach.
Ale wcześniej – około 20 minut po pierwszych zmianach – na placu zameldowało się kolejnych dwóch rezerwowych: Mazurek i AZ Jackson (za Tarasa i Pietuszewskiego). I trzeba stwierdzić, że trener Adrian uratował nam tymi zmianami skórę. Bo Bartek okazał się przez te kilkanaście minut chyba najlepszym zawodnikiem Jagiellonii! A Amerykanin zaliczył asystę, gdy w ostatniej akcji meczu na przecudnej urody strzał zza pola karnego zdecydował się Sergio Lozano.
I wpadło! Na całym Podlasiu dało się słyszeć głuchy łoskot spadających z serc kibiców Jagi kamieni! Wreszcie znalazł się ten, który pokazał kohones (hiszp. „jaja”) i nie usiłował wczołgać się z piłką w tempie kulawego żółwia do bramki gospodarzy! Ave Lozano!
Jagiellonia uratowała punkt, ale mocno skomplikowała sobie tym dalszą walkę o wyjście z fazy ligowej Ligi Konferencji. Pozostały jeszcze trzy spotkania i parę punktów do podniesienia z boiska – to tyle tytułem pocieszenia.
Nie wyglądają najlepiej ostatnie mecze w wykonaniu Jagiellonii. Miejmy nadzieję, że nie podłamią one piłkarzy, których już w niedzielę czeka bardzo ważny i ciężki mecz w Szczecinie z tamtejszą „tytułosceptyczną” Pogonią.
Panowie, pokażcie, że mecz w Skopje był tylko wypadkiem przy pracy!
Fox
1:1
-:-