Sobotni mecz Legii z Jagiellonią (1:1) odbył się zgodnie z prognozą pogody: deszcz przestał padać tuż przed meczem, a zaczął znów równo z gwizdkiem końcowym i dlatego mi udało się nie zmoknąć na trybunach, a piłkarzom na boisku. Reszta - według następującego scenariusza: w pierwszej połowie Jagę cisnęła Legia, w drugiej Legię cisnęła Jaga, a w obu połowach Jagę cisnął czajnik z gwizdkiem, który tym samym zainaugurował profilaktyczne spuszczanie Jagiellonii do drugiej ósemki tabeli przez specjalistów w czerni, ponieważ w tym sezonie Jagiellonia postanowiła, że sama się nie spuści.
Podobnie jak w półfinale Pucharu Polski w Bydgoszczy w kwietniu 2014, gdy Marciniak ukradł nam finał, udając że dwa razy nie widział blokowania piłki ręką w polu karnym przez Hermesa z Zawiszy, w meczu z Legią skradł on nam teraz dwa punkty i zwycięstwo nad Wojskowymi, również nie dyktując dwóch karnych. Pierwszy, i to tak ewidentny jak jasna cholera, powinien być po faulu Aleksandrowa na Jacku Góralskim w polu karnym w 67. minucie. Drugi - gdy w 91. minucie i 07. sekundzie Hloušek upadł w polu karnym aby zablokować dośrodkowanie Przemka Mystkowskiego i wyciągniętą ręką macnął piłkę, usiłując zmienić jej bieg, co wyraźnie widać na powtórce.
Nazwisko Marciniaka (z Płocka), sędziego - nie wiedzieć czemu - międzynarodowego, nadwątliło moją wiarę w sukces, ale silne zwątpienie przyszło w momencie, gdy tylko ujrzałem skład wyjściowy. Natychmiast pożałowałem swojego wyjazdu do stolicy na ten mecz i zacząłem błagać los o remis. Bo oto, ku zaskoczeniu wielu, trener Michał Probierz postanowił zignorować prawie wszystkie letnie nabytki i wystawił tę samą jedenastkę, która o mało co nie doprowadziła do degradacji Żółto-Czerwonych w minionym sezonie. Wstrząsnęła mną zwłaszcza obecność tych dwóch naszych „pistoletów” (dziś - bez nazwisk), którzy grali nam na nerwach, a jeśli strzelali, to przeważnie ślepakami. Zmiana była tylko jedna, ale za to bardzo istotna. Otóż obok Gutiego Tomelina, w miejsce tego przystojniaka z długimi włosami, który teraz będzie strzelał samobóje w tureckim Giresunsporze, na stoperze wystąpił Ivan Runje, i wreszcie ta formacja przestała przyprawiać kibiców Jagi o palpitacje serca.
No i faktycznie, zgodnie z najgorszymi obawami, pierwsza połowa wyglądała cienko i żałośnie. Za to druga wynagrodziła kibicom cierpienia z pierwszej, nie tylko zresztą z powodu zdobytej przez Černycha bramki wyrównującej (podarowanej mu w zasadzie przez Malarza, który niepotrzebnie rzucił się Fedorowi pod nogi, przez co minął się z piłką), ale też na skutek zdjęcia z boiska tych mniej wydolnych zawodników i zastąpienia ich bardziej pomysłowymi. Jednak dzięki uważnemu sędziowaniu, o czym już wspomniałem wyżej, Jagiellonia wyjechała z Łazienkowskiej bez zwycięstwa. Jak mówiła babcia Pawlakowa, sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po właściwej stronie.
Na zakończenie dodam, że jeśli kogoś interesuje problem, czy w tym sezonie będę prowadził czarną tabelę (ranking zawodników marnujących sytuacje w meczach przegranych i zremisowanych), to informuję uprzejmie, iż jak najbardziej tak. Ale nie będę jej publikował. To taki mój kredyt zaufania dla trenera i zawodników. Chyba, że w drużynie wystąpi sytuacja kryzysowa podobna do tej z zeszłego sezonu.
Czop
Foto: Czop
1:2
-:-