Przez parę miesięcy nie mogłem z siebie wydusić nawet kilku słów komentarza dla Jagiellonii.net, ponieważ znalazłem się w stanie głębokiej frustracji spowodowanej dokonaniami dwóch zespołów ludzkich: drużyny Jagiellonii, oraz pewnej firmy. W jednym i drugim przypadku zabrakło takiej jakości, dokładności i skuteczności, jakiej się po wykonawcach spodziewałem, co sprawiło, że wpadłem w długotrwały dół psychiczny. Jeśli chodzi o Jagę, pesymistycznie oddziałuje na mnie poczucie własnej bezradności. Otóż miałbym dość duży kłopot z wybiegnięciem czy nawet z wyjściem na boisko i z wyręczaniem zawodników w strzelaniu goli, z powodu tzw. mięśnia piwnego, który bynajmniej nie pomagałby mi w wykonaniu zadania. Stąd moja frustracja.
Co nie znaczy, że jak ktoś nie ma mięśnia piwnego, to mu od razu łatwiej. Na przykład taki wychwalany przez wszystkich Konstantin Vassiljev, którego najlepsze lata kariery piłkarskiej niestety dawno już minęły. Wprawdzie mięśnia piwnego nie ma, ale co dostanie piłkę, to ją traci. Próbuje też dryblingów niczym Dani Quintana, z tą różnicą, że u Daniego strata była co drugi raz, a u Kosty prawie zawsze. Zmarnowany karny, parę asyst i trzy bramki na dwadzieścia jeden meczów rozegranych w Jagiellonii to stanowczo za mało jak na tak renomowanego fachowca. Oraz zero kartek żółtych czy czerwonych, co też ma swoją wymowę. Szanujemy swoje zdrówko, nieprawdaż?
Piwnego mięśnia nie ma także ulubieniec trenera Michała Probierza a także mój i nie tylko, czyli Przemysław Frankowski, który co prawda wyciągnął nawet nieco lepszą średnią niż Vassiljev, bo, według oficjalnego serwisu, na czterdzieści siedem meczów w Jagiellonii strzelił dziewięć bramek. Ale ileż stuprocentowych okazji ten człowiek zmarnował, i ile sytuacji zepsuł kolegom przez swoje gapiostwo, to aż żal liczyć…
Wraz z nędzną wygraną Żółto-Czerwonych z Koroną Kielce 1:0, przerwana została dwumiesięczna czarna seria meczów bez zwycięstwa. Ale czy taka seria się zaraz nie powtórzy? Tu wcale nie mam pewności. Dlaczego z reguły pierwsze połowy meczów wyglądają dobrze, albo przynajmniej przyzwoicie, z nielicznymi możliwymi do odrobienia wpadkami, natomiast drugie połowy to niechlujne i niecelne podania, wybijanie dzid na oślep, chaos w szeregach, zanik taktyki i brak pomysłowości? Przypadek? Zmęczenie? Drugie połowy meczów Jagiellonii to popisy przeciwników: dokładne podania w trójkącie albo w większych wielokątach, precyzyjne wrzutki, celne strzały, gra w dziadka dla odpoczynku i zyskania na czasie. Aż zazdrość bierze. A nasi biegają jak dzieci we mgle.
To, co ostatnio mieliśmy nieprzyjemność oglądać w wykonaniu zawodników Jagi, ktoś popędliwy mógłby nawet nazwać jawnym sabotażem. Bo w końcu chociaż nasi piłkarze nie należą do czołowych postaci ekstraklasy, ale też i nie są u licha ostatnimi patałachami. Jakieś umiejętności przecież posiadają. Takie, które pozwalałyby na spokojne utrzymanie zespołu gdzieś w środku stawki. Wprawdzie ci, co nie mieli tych umiejętności, to ich nie nabyli, ale ci co je mieli, mają je nadal. Dlaczego więc nagle ukryli te umiejętności? Czyżby to brak Tuszyńskiego, Dzalamidze, Pazdana i Gajosa pozbawił ich jaj? A może chodzi im o pozbycie się trenera? Lub o wyduszenie na prezesie Cezarym Kuleszy jakiejś podwyżki? Nie wiem.
Tak czy inaczej, pierwsza ósemka oddala się od nas w zastraszającym tempie, a w zamian zbliża się z tą samą szybkością widmo degradacji. Ktoś za to musi ponieść odpowiedzialność. Owszem, gra cała drużyna (choć w przypadku Jagiellonii łatwiej teraz mówić o symulowaniu gry niż o grze jako takiej), ale jednak zawsze ktoś czegoś nie strzeli, a ktoś kogoś nie upilnuje. W związku z tym, od następnego meczu spróbuję przedstawiać klasyfikację najbardziej „zasłużonych” zawodników Jagiellonii w dwóch kategoriach: kto nie strzelił gola w stuprocentowej sytuacji, oraz kto nie upilnował przeciwnika przy straconej bramce. Pod uwagę będę brał tylko mecze przegrane i zremisowane. Wygranych nie, bo i po co. Warto by było prowadzić taki ranking od początku sezonu, ale któż mógł przewidzieć, iż trafi się tak beznadziejna czarna seria?
Choć może jeszcze zrezygnuję z tego pomysłu. Bo musiałbym powtórnie oglądać i analizować mecze przegrane. A jako kibic sukcesu, powinienem unikać takich sytuacji ze względów zdrowotnych: chodzi o odruchy wymiotne. Chyba, że poszukam w sobie zacięcia masochistycznego.
Czop
P.S. Wyżej przedstawione opinie są moimi poglądami osobistymi i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy kolegów redakcyjnych.
0:2
-:-