Bo właśnie tak wynika z „bezbłędnej tabeli” prowadzonej przez ekstraklasa.net, na którą się wielokrotnie powoływałem, a która pokazuje jaka powinna być punktacja po sprostowaniu pomyłek sędziowskich. Po rundzie zasadniczej, zamiast 49 punktów, Jaga powinna mieć 55, tylko o jeden mniej niż Legia, a po podziale – tyle samo. Co też ważne, Lech byłby po rundzie zasadniczej trzeci, za Jagą. Zaś w rundzie finałowej, po uwzględnieniu 1 punktu niesłusznie straconego przez Jagę z Legią, odjęciu Legii między innymi 2 punktów za ten sam mecz, oraz po odjęciu Jadze 2 punktów za spotkanie z Wisłą (przy założeniu, że Pawłowski strzelając gola przewrotką rzeczywiście był na spalonym, co na bieżąco było niemożliwe do oceny), w sumie po 36 kolejkach, kolejność miejsc w tabeli powinna wyglądać następująco: Lech 42 punkty, Jagiellonia 40, Legia 36, Śląsk 32.
I teraz uwaga! W 37 kolejce Jagiellonia wygrywa z Lechią, Lech zaledwie remisuje z Wisłą, i co? Legia po wygranej z Górnikiem jest trzecia (z 39 punktami), a Jagiellonia zrównuje się z Lechem (po 43 punkty) i… wygrywa ekstraklasę, ponieważ po rundzie zasadniczej była wyżej niż Lech!!! I mamy mistrza Polski! Oraz kwalifikacje do Ligi Mistrzów!
A jeżeli kogoś to dziwi lub śmieszy, to niech sobie przypomni, co się stało w rundzie finałowej, nie tak dawno bo 17 maja, w Poznaniu przy Bułgarskiej. Kto tam wygrał? Jagiellonia! Wynikiem 3:1 udowodniła wyraźnie, kto jest lepszy od obecnego oficjalnego mistrza Polski, i kto tak naprawdę ten tytuł powinien otrzymać.
Dlaczego w taki właśnie sposób nie skończyły się rozgrywki w ekstraklasie piłki nożnej minionego już teraz sezonu 2014/15? Dlaczego Jagiellonia nie wygrała tegorocznej ekstraklasy, choć święcie na to zasłużyła? Otóż Żółto-Czerwoni zawdzięczają to osobnikom w czarnych i żółtych koszulkach i w czarnych gaciach, oraz ich sapiącym bocznym ślepakom, którzy zgnoili naszych graczy za pomocą tak zwanych błędów drukarskich, których Jaga doznała najwięcej spośród wszystkich zespołów ekstraklasy. Jagiellonia bezpodstawnie straciła punkty w czterech czy pięciu spotkaniach, natomiast zyskała tylko w jednym (właśnie tym z Wisłą). Co ciekawe, spośród meczów, po których czuliśmy się oszukani, dwa dotyczyły Lechii, a jeden Legii. Aż dwukrotnie „przysłużył się” naszemu zespołowi niejaki Musiał Tomasz. Najgorsze dla Jagiellonii pod względem sędziowania były kolejki: 1, 16, 29, 33.
Na podsumowanie sezonu proponuję więc – z pomocą materiałów z serwisu ekstraklasa.net – zapoznać się z „czarną listą zasłużonych” dla Jagiellonii Białystok.
Jagiellonia-Lechia 2:2. Powinno być 2:1. Frankowski Bartosz & Company. W tym spotkaniu trójka sędziowska popełniła jeden poważny błąd, ale za to jaki. Trudno wytłumaczyć arbitra liniowego z ponad dwumetrowej pomyłki w ocenie spalonego w sytuacji statycznej. Puszczenie akcji bramkowej Wiśniewskiego na 2:1 zupełnie odmieniło losy spotkania i pozwoliło Lechii na odrobienie strat, ale samo to nie ma większego znaczenia. Zgodnie z naszymi zasadami weryfikujemy wynik na zwycięstwo Jagiellonii, a sędzia Frankowski ogląda premierową ‘czarną kartkę’, bo w sumie nawet on tak olbrzymiego spalonego powinien dostrzec, choć oczywiście za tę pomyłkę największą winę ponosi asystent.
Lechia-Jagiellonia 1:1. Powinno być 0:2. Musiał Tomasz & Company. Po pierwsze, gol samobójczy Sebastiana Madery nie powinien zostać uznany, jako że obrońcy Jagiellonii wyraźnie przeszkadzał w interwencji będący na wyraźnym spalonym Stojan Vranjes. Druga kwestia, zdecydowanie bardziej wyraźna, to niesłusznie nieuznany gol dla Jagiellonii autorstwa Jonatana Strausa, który w żadnym razie nie był na spalonym. Sędzia liniowy w tej sytuacji najprawdopodobniej się pogubił, bowiem wcześniej piłka przeleciała nad głową będącego na pozycji spalonej Marka Wasiluka, ale to nie miało żadnego znaczenia w interpretacji przepisów.
GKS Bełchatów-Jagiellonia 0:0. Powinno być 0:1. Musiał Tomasz & Company. W końcówce Jagiellonii należał się rzut karny, jak próbującego dojść do górnej piłki Michała Pazdana zapaśniczym chwytem ściągnął do ziemi Błażej Telichowski. Gracz Jagi miał możliwość dojścia do piłki i oddania w dobrej sytuacji strzału na opuszczoną przez Trelę bramkę i nie stało się tak tylko przez nieprzepisowe zagranie rywala. To powinna być jedenastka.
Legia-Jagiellonia 1:0. Powinno być 0:0. Gil Paweł & Company. Ondrej Duda za swoje chamskie zachowanie wobec Bartłomieja Drągowskiego zasłużył na czerwoną kartkę. Za kopnięcie rywala Słowak powinien wylecieć z boiska. Natomiast decyzja o podyktowaniu Legii błędnej jedenastki z ostatniej minuty doliczonego czasu gry była autorstwa Sadczuka Piotra. Sędzia Gil tej sytuacji nie widział i zaufał bardzo impulsywnie wyrażającemu swoją opinię na temat zagrania piłki ręką przez George’a Popchadze asystentowi. To był błąd, bo ręki Popchadze w żaden sposób nie da się zakwalifikować jako przewinienie. Nie ma ruchu ręki do piłki, nie ma szans na uniknięcie kontaktu ręki z piłką, bowiem Popchadze jest trafiony z odległości trzech metrów, a cała sytuacja jest zupełnie przypadkowa. Duży błąd sędziego.
Co do Lechii, to jej ostatni, niedzielny mecz w Białymstoku potwierdził tylko, jakie powinny był prawidłowe wyniki dwóch poprzednich spotkań tych drużyn, bez wtrącania się sędziów. Było też kilka meczów, w których arbitrzy wręcz uniemożliwili Żółto-Czerwonym rozwinięcie skrzydeł i pokazanie swych możliwości, jak na przykład Złotek Mariusz & Company podczas spotkania Górnik-Jagiellonia 3:0, gdy Górnik strzelił karnego absolutnie z dupy za rękę Wasiluka, której nie było, walnął gola ze spalonego, oraz nie dostał czerwieni. W tym meczu po odjęciu błędów drukarskich powinno być tylko 1:0, ale gdyby piłkarze Jagi nie odczuli wrogości i presji biegających w czarnych gaciach przeciwników z gwizdkiem, mógłby się on skończyć nawet remisem, albo i naszą wygraną. Podobnie było w kilku innych przypadkach.
Morderców ducha sportowej rywalizacji, znajdujących się na czarnej liście „zasłużonych dla Jagiellonii”, reprezentują: Lyczmański Adam (Bydgoszcz), Marciniak Szymon (Płock), Pskit Paweł (Łódź)*, Stefański Daniel (Bydgoszcz), Frankowski Bartosz (Toruń), Musiał Tomasz (Kraków), Złotek Mariusz (Motycz Poduchowny), Gil Paweł z Sadczukiem Piotrem (Lublin). Im oraz ich fizycznym i mentalnym niedorajdom bocznym możemy podziękować za to, że wysiłek tylu ludzi nie tyle poszedł na marne, co nie został doceniony tak, jak powinien.
No ale cieszę się i z tego ochłapu, jaki się udało Żółto-Czerwonym pod wodzą trenera Probierza wyrwać innym spomiędzy zębów, na przekór i na pohybel czarnym dupom, bo to i tak historyczna chwila. Trzecie miejsce, z jednym punktem straty do wicelidera i z dwoma punktami straty do lidera. TO TEŻ JEST COŚ !!!
Czop
Odpowiedzi na komentarze.
- Do Maciej Kożuchowski. O Złotku nie zapomnieliśmy. Proszę czytać wnikliwiej.
- Pozdrawiam Pawła Wendrowicza. A pamiętasz jeszcze Superpuchar Polski 1 sierpnia 2010 w Płocku...?
1:2
-:-