W europejskich eliminacjach czekałby ją oczywiście srogi łomot i rychły koniec, ale niech tam. I tak byłyby to najpiękniejsze chwile dla Klubu i kibiców.
Niestety, te bardziej teoretyczne niż praktyczne rozważania rozwiał niejaki Gil z pomagierem Sadczukiem pod koniec meczu z Legią przy Łazienkowskiej, zabierając Jadze punkt a dodając dwa Legii. Obie drużyny miałyby teraz po 33 oczka i tylko 3 straty do Lecha, więc w tej naszej polskiej dziwnej ekstraklasie niczego nie dałoby się wykluczyć. Nawet Ligi Mistrzów dla Jagi. A teraz Żółto-Czerwoni mają 4 punkty straty do lidera i 3 do drugiego miejsca. To jednak dużo.
Patrząc zaś nie w górę tabeli a w dół, zwiększenie przewagi Jagi nad czwartą Lechią do 4 punktów a nad piątą Wisłą do 5, należy zawdzięczać „cudowi nad Wisłą”, bo tylko tak można określić zwycięstwo białostoczan z 23 maja. Ściślej mówiąc, był to „cud nad Wisłą Kraków”. Na kilka minut przed końcem meczu wykaraskać się ze stanu 0:1 na 2:1, to rzeczywiście można nazwać cudem. Przy czym okazało się później, że zwycięski gol padł ze spalonego. Podczas tej akcji zamieszanie pod bramką Wiślaków było tak wielkie, że na bieżąco właściwie nikt tego spalonego nie zakonotował, a ujawnił się on, jak mi się zdaje, dopiero po analizie powtórek. Statystykę zmienia to zaledwie o tyle, że jeśli przed tym meczem sędziowie popełnili w całym sezonie 18 poważnych błędów na niekorzyść Jagiellonii a 4 na korzyść, to teraz jest to stosunek 18 na niekorzyść do 5 na korzyść. Do wyrównania rachunku krzywd droga jeszcze bardzo daleka.
Jeśli nie dojdzie do jakichś pechowych dla naszych zawodników sytuacji, a Legię choćby w jakiejś tam części opuści szczęście (zwłaszcza to w czarnym stroju) – dość możliwe jest wskoczenie Jagi na koniec sezonu na pozycję wicelidera. O ile Klub i zawodnicy poważnie myślą o eliminacjach do Ligi Europy (o Lidze Mistrzów wspominać już nie będę), to warto powalczyć o drugie miejsce, gdyż z niego jest mniejsza szansa na wyjazd gdzieś w azjatyckie stepy i bezdroża, a większa na spotkanie przeciwnika z nieco bliższych okolic. Podobnie z miejscem trzecim, którego utrzymanie jest jak najbardziej w zasięgu Żółto-Czerwonych.
W pozostałych do końca rozgrywek trzech kolejkach każda z drużyn ma do zdobycia pulę 9 punktów. Niechby się ten Lech i ta Legia gdzieś raz i drugi potknęły, a Jagiellonia nie, to… Strach pomyśleć. Natomiast, jak na bieżący stan tabeli, dla obrony najniższego stopnia podium potrzeba dwóch zwycięstw. Może wystarczy jedna wygrana i jeden remis albo dwa – wszystko zależy od tego, jak w tych trzech ostatnich kolejkach będą gubić punkty drużyny z miejsc 4-7.
No a z kolei przy czarnym scenariuszu (przy czym słowo „czarny” należy rozumieć w dwóch znaczeniach) miejsce gorsze niż siódme Jagiellonii nie zagraża. Wziąwszy pod uwagę fakt, że Żółto-Czerwoni mieli walczyć tylko o utrzymanie, to nawet i owo siódme miejsce należy już uznać za sukces. Tak to sobie wymyślił trener Michał Probierz i tak to właśnie zrealizował. Wydaje mi się jednak, że na tym etapie jest to zaledwie plan minimum. Prawda, panie trenerze?
Czop
0:2
-:-