Redakcja | 1 Lutego 2015 g. 11:14
Co roku w lipcu od wielu ładnych już paru lat dobitnie uświadamiamy sobie jaka jest faktyczna "siła" polskiej piłki nożnej. Pamiętam dość przełom XX i XXI wieku. Piłkarski świat był już krok przed nami ale ten dystans jeszcze nie był taki widoczny.
Owszem, polskie kluby zazwyczaj nie dawały rady potentatom, ale potrafili walczyć często jak równy z równym i parę razy nawet wielkim klubom zdarzało się dostać baty od polskich drużyn. A jak przyjeżdżały drużyny z tzw. "ogórkowych" lig to zazwyczaj starcia z naszym futbolem kończyły się dla nich boleśnie co nie kosztowało zbyt dużo sił naszych rodzimych skórokopów. Teorii na ten temat jest mnóstwo, ale moim skromnym zdaniem wówczas do solidnych sukcesów brakowało jedynie wymaganego w ówczesnych warunkach profesjonalnego podejścia do sportu. Legia, przy całej mojej niechęci do tego klubu, grająca prawie 20 lat temu Champions League to był zlepek facetów z charakterem i umiejętnościami do gry w piłkę którzy wychylili w czasie swojej kariery morze gorzały, a potrafili awansować do ćwierćfinału (w fazie grupowej LM grało wtedy 16 drużyn!). Rok później Widzew również nie dał plamy mimo, że nie wyszedł z grupy, a tam też grało paru świetnych grajków, których twarze były rzeźbione przez wiatr (dla niezorientowanych - alkohol solidnie wysusza skórę, dlatego oglądając archiwalne zdjęcia piłkarzy często można się nieźle zdziwić, że koleś który nie miał wówczas 30 lat wygląda jakby miał co najmniej 40). Takie podejście piłkarzy to nie było nic nowego - we wszystkich ligach było to samo, z tą różnicą że gdzie indziej szybko zrozumieli, że nie tędy droga, a jako że sam futbol też stał się znacznie bardziej atletyczny jasne stało się, piłkarz prowadzący się jak rockandrollowiec nie ma szans na zrobienie wielkiej kariery. Do Polski też dotarł w dużym stopniu ten profesjonalizm i dziś piłkarze (chyba) aż tak nie melanżują jak wówczas, jednak zapomniano przy tym o profesjonalnym szkoleniu i kształtowaniu ich na ambitnych, nie tyle piłkarzy, co ludzi, a na dodatek jednocześnie rozpieszczono te nasze, pożal się Boże, gwiazdeczki do granic przyzwoitości płacąc im pieniądze zupełnie nieadekwatne do umiejętności i ambicji. No i dziś zbieramy plony tego. Legia skompromitowała się przeciwko amatorskiej drużynie z Irlandii, Ruch męczy się z teamem z Lichtensteinu (!!!) i wygrywa ledwie 3-2, a Lech dostaje łomot gdzieś w Estonii, a i nas jako Jagiellończyków boli nie tak w sumie dawny blamaż w Pawłodarze. Nikt naszych "piłkarzy" dziś się nie boi, sami jesteśmy tym piłkarskim "trzecim światem", ale czy można się dziwić, gdy 23-letni pan piłkarz wypindrzony jak Justin Bieber, zarabiający tyle ile zapewne cała jedenastka jego wczorajszego rywala, który zagrał jeden przyzwoity sezon w lidze, (aczkolwiek zależy z której strony na tą przyzwoitość spojrzeć - tą ligę nosem wciągał średniej klasy europejskiej podstarzały napastnik, który trenował kiedy mu się chciało, a i zabalować lubił) i z rozbrajającą szczerością wychodzi do dziennikarzy i mówi, że zagrał na połowę swoich możliwości. Takich to mamy pił....tfu, kopaczy. A umiejętności naszych piłkarzy skutecznie potrafił obnażyć będący już po czterdziestce Piotr Świerczewski - znany z solidnego balangowania w czasie kariery więcej niż solidny defensywny pomocnik, którego wszyscy, nawet koledzy z boiska uważali za surowego technicznie (czyli drewnianego), ale za to takiego który powalczy bark w bark, a gdy trzeba potrafi trącić łokietkiem. I ten właśnie Świerczewski pokazał w canalplusowym "TurboKozaku" ile warte są umiejętności tych, których niektórzy uważają za gwiazdy tej nędznej i przez nikogo nie cenionej ligi...
Czarek Kołos
Źródło: fot.http://sportowytarnobrzeg.blox.pl